Pastor Paweł Chojecki
Czym skończy się akcja „demoralizacja”?
Sowiecki KGB-ista Jurij Bezmienow, który zbiegł na Zachód w latach 70., opisał etapy wojny ideologicznej prowadzonej przez ruskich szachistów. Czasy się zmieniły, cele polityczne również, ale sytuacja dzisiejszego świata dziwnie przypomina scenariusz napisany dawno temu w Moskwie. Z jedną różnicą – obejmuje już praktycznie cały świat, z Rosją włącznie.
Demoralizacja, Destabilizacja, Kryzys, Stabilizacja. Te cztery słowa opisują hasłowo sowiecką strategię pokonania przeciwnika bez uciekania się do otwartej wojny militarnej.
Demoralizacja – to proces zmierzający do zanegowania tradycyjnego porządku wartości za pomocą mediów, kultury masowej i podstawionych autorytetów. Szczególną rolę odgrywa tu film i muzyka. Taka inżynieria społeczna potrzebuje 15-20 lat na pozbawienie społeczeństwa naturalnych sił obronnych.
Destabilizacja – to proces potęgowania napięć i konfliktów społecznych mających na celu rozerwać tradycyjne więzi społeczne, wyalienować jednostki i karmić w nich stale rosnące postawy roszczeniowe. Instytucje państwowe i społeczne przestają spełniać swoje funkcje. Panuje coraz większe poczucie niepewności.
Kryzys – logiczny i końcowy etap poprzednich procesów. Państwo „staje w dryfie”, nic nie funkcjonuje właściwie, rozwydrzone i skołowane społeczeństwo miota się, czeka na zbawcę. Ten przychodzi w wyniku sprowokowanej wojny domowej lub interwencji zewnętrznej przyjmowanej z niejaką ulgą (w przeciwieństwie do agresji zbrojnej na dobrze funkcjonujące społeczeństwo).
Stabilizacja – Zbawiciel szybko eliminuje (także fizycznie) wszelkie źródła destabilizacji (orientacje seksualne, pseudoautorytety, pseudotwórców czy pseudodziennikarzy – choć wcześniej sowicie wynagradzał ich za stosowne usługi) i przywraca porządek. Wraca stabilizacja, ale już pod nowym panowaniem. Zbawiciel ustala nowe reguły społeczne – zwiększa skalę wyzysku społeczeństwa.
Plan jest cynicznie skuteczny. Okazało się jednak, że ma jedną wadę. Podobnie broń chemiczna, choć wspaniała, wyszła z powszechnego stosowania po pierwszych próbach podczas I wojny światowej. Po prostu wiatr może się zmienić i trujący gaz spadnie na nasze terytorium. W wypadku demoralizacji mamy podobny efekt. Początkowo dotknęła ona tylko młodzież Zachodu. Komuniści ponownie nie wzięli jednak pod uwagę boskich prawd na temat natury ludzkiej:
„Lecz każdy bywa kuszony przez własne pożądliwości, które go pociągają i nęcą; potem, gdy pożądliwość pocznie, rodzi grzech, a gdy grzech dojrzeje, rodzi śmierć.”
Jak. 1:14-15
„Wśród nich i my wszyscy żyliśmy niegdyś w pożądliwościach ciała naszego, ulegając woli ciała i zmysłów, i byliśmy z natury dziećmi gniewu, jak i inni;”
Efez. 2:3
Bardzo łatwo skierować człowieka ku złu. Całe tysiąclecia ludzkość borykała się ze skłonnością człowieka do zła i próbowała ją ograniczać – temu celowi służył żmudny proces klasycznego wychowania i dyscypliny. Kiedy jednak pojawia się zmasowana i wielce pobudzająca propaganda w kierunku rozwiązłości i folgowaniu sobie, żadne społeczeństwo się przed nią nie ostoi. Fala buntu i niemoralności zniszczyła tradycyjne wartości społeczeństw Zachodu, ale nie zatrzymała się na żelaznej kurtynie. Do tego doszły wynalazki techniczne – magnetofony, magnetowidy i Internet. Dziś społeczeństwo rosyjskie jest może nawet bardziej zdemoralizowane (plus wódka i choroby weneryczne) niż zachodnie. Pewien opór stawiają jeszcze państwa islamskie, ale i dla nich Izrael produkuje masową pornografię.
Podsumowując, etap demoralizacji osiągnęliśmy – nie tylko u wrogów, ale i praktycznie na całym świecie.
Obecnie jesteśmy w fazie ogólnoświatowej destabilizacji prowadzącej nieuchronnie do globalnego kryzysu dotychczasowych państw i ich instytucji. Pojawi się potrzeba ogólnoświatowego przywództwa, które w fazie przejściowej przyjmie jakąś formę konfederacji przywódców ponadpaństwowych struktur w rodzaju Unii Europejskiej, ale nieuchronnie skończy się dyktaturą jednostki.
Jak jednak przywrócić społeczną dyscyplinę i porządek w totalnie zdemoralizowanym i egoistycznie wytresowanym społeczeństwie?
Tu z pomocą przychodzi technika. IBM eksperymentował z tematem już w latach trzydziestych ubiegłego wieku:
“Black dokumentuje współudział koncernu IBM w nazistowskim programie zagłady Żydów. Współpraca ta zaczęła się w 1933 roku i trwała aż do zakończenia II wojny światowej. Dzięki stale udoskonalanym, zautomatyzowanym kartom perforowanym do zapisu danych osobowych powstał system identyfikacji ludności żydowskiej. Pozwolił on nazistom określić liczbę tej ludności, a później konfiskować jej majątki, tworzyć getta i deportować Żydów do obozów zagłady. W latach 30. nie istniały jeszcze komputery, ale IBM dysponował już wczesnymi systemami przetwarzania danych. Umożliwiły one Hitlerowi rozpoczęcie programu systematycznej likwidacji ludności żydowskiej najpierw na terenie III Rzeszy, a później w całej okupowanej Europie.” Z recenzji książki Edwina Blacka „IBM i Holocaust”
Od tamtej pory dokonaliśmy znacznego postępu – mamy komputery o gigantycznych mocach obliczeniowych, mamy ogólnoświatową sieć przesyłu danych, mamy systemy szpiegowskich satelitów i globalnego pozycjonowania, mamy doskonałe kamery i mikrofony. Mamy też jeden malutki, ale jakże istotny wynalazek – elektroniczny miniaturowy chip napędzany energią naszego ciała (wykorzystuje on różnicę temperatur pomiędzy otoczeniem a wnętrzem naszego ciała) i emitujący stały sygnał czytelny dla zewnętrznych odbiorników. Czy z takim arsenałem potrafimy zdyscyplinować każdą, nawet zbuntowaną jednostkę???
Problemem pozostaje oczywiście przeprowadzenie całej operacji w sposób bezbolesny – i nie chodzi mi o ból fizyczny. Nie można pozwolić, by masy rozwydrzonego społeczeństwa przestraszyły się tej końcowej fazy wszechświatowego eksperymentu. Nikt nie potrafiłby nad tym zapanować. Wszczepianie chipów trzeba przedstawić tak, by zdecydowana większość ludzi sama się po nie zgłosiła.
Ćwiczenia w wywoływaniu powszechnej psychozy mieliśmy ostatnio zademonstrowane podczas rzekomej pandemii świńskiej grypy. Gdyby nie kilkoro pozasystemowych dziennikarzy i polityków, dziś stałyby kolejki po szczepionkę (co miało miejsce i w USA, i na Ukrainie). Nabrał się na to nawet tak rozsądny człowiek, jak Rzecznik Praw Obywatelskich dr Janusz Kochanowski.
W wypadku chipów również użyje się zapewne argumentu zdrowotnego. Dodatkowo zareklamuje się wygodę i bezpieczeństwo. Najpierw zachipują się tzw. gadżeciarze. Ludzie bardzo postępowi i nowocześni – nie przez przypadek dla testów tego urządzonka wybrano kluby gejowskie (np. w Hiszpanii). Później zgłoszą się hipochondrycy i ludzie mający fioła na punkcie bezpieczeństwa, szczególnie swoich dzieci. Następnie na apel władz odpowiedzą „lojalni obywatele” – ludzie poczciwi, ale mało myślący. A później przyjdą po Ciebie!
Najpierw będą straszyć, grozić i obiecywać na przemian – jak dziś Tusk przy coraz to nowych dowodach osobistych. Gdy liczba ‘wolnościowców’ będzie już stosunkowo niska, przejdą do terroru. Ogłoszą każdego bez chipa wrogiem społecznym/szkodnikiem/potencjalnym terrorystą – do wyboru. Będą nas wyłapywać i umieszczać w obozach odosobnienia, przymuszając do obywatelskiej postawy. Wreszcie sięgną po argument ostateczny – chip albo śmierć. I tu wszelkie kozactwo się skończy. Tę próbę przetrzymają już tylko Ci, którzy nie swoją siłą będą walczyć, ale Jezusa w nich.
„On też sprawia, że wszyscy, mali i wielcy, bogaci i ubodzy, wolni i niewolnicy otrzymują znamię na swojej prawej ręce albo na swoim czole, i że nikt nie może kupować ani sprzedawać, jeżeli nie ma znamienia, to jest imienia zwierzęcia lub liczby jego imienia. (…)
widziałem też dusze tych, którzy zostali ścięci za to, że składali świadectwo o Jezusie i głosili Słowo Boże, oraz tych, którzy nie oddali pokłonu zwierzęciu ani posągowi jego i nie przyjęli znamienia na czoło i na rękę swoją.”
Obj. 13:16-17;20:4
iPP 65-66, gr. – styczeń 2009.2010