Polak otrzymał najwyższą pieniężną nagrodę świata, wyższą niż Nagroda Nobla! Co więcej, jest to pierwszy Polak nią odznaczony. Chodzi o nagrodę ufundowaną przez urodzonego w USA finansistę i filantropa Johna Templetona, który uciekając przed wysokimi podatkami, przyjął obywatelstwo Wielkiej Brytanii oraz Bahamów. Część swoich pieniędzy zaoszczędzonych zapewne w walce z fiskusem przeznaczył na fundusz nagrody swojego imienia przyznawanej corocznie od 1972. Jej celem jest wyróżnianie konkretnych osób za zasługi dla, jak to mówią polskie media, przerzucania mostów pomiędzy nauką a religią. W rzeczywistości ten cel został nieco inaczej sformułowany: „postęp w dziedzinie religii”, a w 2001 roku uściślony: „postęp w badaniach lub odkryciach dotyczących świata duchowego”. Sam sponsor tak to ujął: „Staramy się uświadomić ludziom, że żaden człowiek nie pojął dotychczas nawet jednego procenta tego, co może zostać poznane o rzeczach (rzeczywistościach) duchowych. Zachęcamy więc ludzi, by zaczęli wykorzystywać te same metody naukowe, które okazały się tak owocne w innych dziedzinach, do odkrywania świata duchowego”. Wikipedia

Powyższe słowa dziwnie brzmią w ustach człowieka od dziecka będącego członkiem kościoła prezbiteriańskiego (ukształtowany w Szkocji kościół protestancki wyznający teologię kalwinistyczną). Choć jako kościół o kilkusetletniej tradycji jest on dziś mocno skostniały i zliberalizowany teologicznie, to jednak zaatakowanie przez jego członka samych fundamentów biblijnego chrześcijaństwa budzi uzasadniony sprzeciw. Biblia informuje, że pełnia duchowego poznania i duchowej rzeczywistości dostępnej dla człowieka znajduje się w Jezusie:

Boga nikt nigdy nie widział, lecz jednorodzony Bóg, który jest na łonie Ojca, objawił go. J 1:18
Ponieważ upodobał sobie Bóg, żeby w nim zamieszkała cała pełnia boskości.  Kol. 1:19

Gdyż w nim mieszka cieleśnie cała pełnia boskości. I macie pełnię w nim (…). Kol. 2: 9-10

Boska jego moc obdarowała nas wszystkim, co jest potrzebne do życia i pobożności, przez poznanie tego, który nas powołał przez własną chwałę i cnotę (…). 2 Piotr. 1:3

Błogosławiony niech będzie Bóg i Ojciec Pana naszego Jezusa Chrystusa, który nas ubłogosławił w Chrystusie wszelkim duchowym błogosławieństwem niebios; Efez. 1:3

Problemem ludzi w dziedzinie rzeczywistości duchowej jest więc jedynie rozpoznanie w Jezusie pełni boskości, pozwolenie Bogu na wypełnienie nas tą pełnią (wszelkim duchowym błogosławieństwem niebios) i codzienne coraz pełniejsze odkrywanie i stosowanie tego, co już mamy w Jezusie. Zagrożeniem na tej drodze są właśnie ludzkie wynalazki – wizje, legendy, zmyślenia, pozornie słuszne rozumowania i duchowe nowinki:

Aby pocieszone były ich serca, a oni połączeni w miłości zdążali do wszelkiego bogactwa pełnego zrozumienia, do poznania tajemnicy Bożej, to jest Chrystusa, w którym są ukryte wszystkie skarby mądrości i poznania.  A to mówię, aby was nikt nie zwodził rzekomo słusznymi wywodami. (…) Jak więc przyjęliście Chrystusa Jezusa, Pana, tak w nim chodźcie, wkorzenieni weń i zbudowani na nim, i utwierdzeni w wierze, jak was nauczono, składając nieustannie dziękczynienie. Baczcie, aby was kto nie sprowadził na manowce filozofią i czczym urojeniem, opartym na podaniach ludzkich i na żywiołach świata, a nie na Chrystusie;
Kol. 2:2-8

O, Tymoteuszu, strzeż depozytu [wiary] unikając światowej czczej gadaniny i przeciwstawnych twierdzeń rzekomej wiedzy, jaką obiecując niektórzy odpadli od wiary.
1 Tm 6:20-21 (BT)

Może więc pan Templeton ma na myśli [Templeton zmarł 8 lipca 2008 r. – przyp. red.] właśnie to, że ludzkości brak poznania historycznego Jezusa opisanego w Biblii? Wtedy można byłoby się z nim zgodzić. Przeczy jednak temu lista jego wybrańców. Na pierwszym miejscu znajduje się tzw. Matka Teresa z Kalkuty, katolicka zakonnica, zaraz za nią tzw. Brat Roger z Taize, który udając protestanta (w rzeczywistości przyjmował katolicką komunię), kierował ruchem zacierającym różnice pomiędzy biblijnym chrześcijaństwem a jego atrapami. Pozycję numer trzy zajmuje hindus Sarvepalli Radhakrishnan, popularyzator filozofii Wschodu w zachodnim kręgu kulturowym; numer cztery to katolicki arcybiskup z Belgii Leo Jozef Suenens, numer pięć to katolicka działaczka i twórczyni ruchu Focolare, propagatorka „Duchowości jedności” Chiara Lubich. Oto jej rewelacje: „To właśnie świętość leży u korzeni Europy, i to nie tylko tej dawnej, ale również tej, którą dzisiaj budujemy, jak o tym świadczą niektórzy ojcowie zjednoczonej Europy: Robert Schuman, Alcide De Gasperi i Konrad Adenauer” – z referatu wygłoszonego 12 marca na V Zjeździe Gnieźnieńskim. Na dalszych miejscach laureatów Nagrody Templetona znajdziemy jeszcze wielu ludzi obojętnych lub wręcz wrogich biblijnemu chrześcijaństwu. Widać więc, że nasz hojny sponsor ma na myśli nie głębsze poznawanie Jezusa, ale ogólny rozwój życia religijnego na świecie.

Co ciekawe, sam polski profesor kwestionuje podejście swego darczyńcy, który metodami naukowymi chce doprowadzać do postępu na polu religii:
Religia jest czymś zupełnie innym od nauki. Nauka ma zasoby swoich metod. W przypadku tej najbardziej dojrzałej i mi bliskiej, fizyki, metody te sprowadzają się do doświadczeń i zmatematyzowanej teorii. Za ich pomocą nie da się niczego udowodnić w religii. Te metody w niej nie funkcjonują, bo religia zajmuje się rzeczami, które są dla nauki niedostępne. Przykładem jest istotne pytanie, które udramatyzował wielki i bliski mi myśliciel Gotfryd Wilhelm Leibniz: – Dlaczego istnieje raczej coś niż nic? Na to pytanie nauka nie odpowiada. Najprościej by było, gdyby nie istniało nic. Nie byłoby żadnych problemów do rozwiązania. A tymczasem istnieje raczej coś niż nic i za pomocą żadnej metody matematycznej, żadnym doświadczeniem nie odpowiemy dlaczego. Teologia odpowiada: istnieje coś, bo coś zostało stworzone.*

Nie bądźmy jednak zbyt drobiazgowi – Templeton chciał nagrodzić, to nagrodził i nic nam do tego. Przy okazji takiej nagrody podnosi się jednak ogromny szum medialny i popularyzowane są na niespotykaną dotąd skalę poglądy laureata – co celnie opisuje nasz profesor:
I nagle z chwilą ogłoszenia Nagrody Templetona w ciągu zaledwie paru godzin sytuacja uległa zmianie. Moja myśl zaczęła być popularna, w Polsce pojawiły się wznowienia moich starych książek i zaczęto myśleć o nowych, z zagranicy napływają propozycje tłumaczeń. Udzieliłem chyba ze 100 wywiadów. Na tym przykładzie widać, ile może reklama.*

Warto więc pochylić się nad poglądami prof. Hellera, ponieważ są i będą one w najbliższym czasie masowo popularyzowane.
Rzeczywiście ksiądz-profesor dzielnie walczy z ateizmem i irracjonalizmem we współczesnej nauce:
Nasza rozmowa miała miejsce kilkanaście lat temu. Jak twierdził Dawkins, Pan Bóg nie jest nam potrzebny, bo wszystkie zjawiska biologiczne możemy wytłumaczyć za pomocą praw fizyki. A ja na to: OK, bardzo dobrze. W jaki sposób w takim razie wytłumaczysz, skąd wzięły się prawa fizyki. No i dyskusja się skończyła.*

Powstały różne irracjonalne prądy, jakieś postmodernizmy, New Age, które są w pewnym sensie wrogiem nauki. W rezultacie dochodzi do śmiesznych sytuacji, że naukowcy szukają sprzymierzeńców wśród teologów, by się wspólnie przeciwstawić zagrożeniu, jakim jest rosnąca fala irracjonalizmu.*

Gdy prof. Heller mówi takie słowa, chrześcijanin z radością może dopowiedzieć tylko głośne: „Amen!”. Problemy wszakże pojawiają się, gdy przechodzimy do bardziej szczegółowych kwestii. Zapytany o poglądy czołowej polskiej ewolucjonistki pani prof. Zofii Kielan-Jaworowskiej, paleobiolog, zdobywczyni nagrody Fundacji na rzecz Nauki Polskiej, która „nie wie, jak można pogodzić teorię ewolucji z wiarą w Boga”, odpowiada na całkiem nienaukowym poziomie:
To jest elementarne pytanie, które dawniej omawiane było w szkole średniej bądź podstawowej, a dzisiaj ludzie z tytułami nie wiedzą, jak sobie z nim poradzić.*

Dalej jako argumenty przytacza bełkot (proszę go porównać z pierwszym zdaniem Biblii) św. Tomasza i ostateczny werdykt „naukowca wszech czasów” K. Wojtyły:
Św. Tomasz z Akwinu przekonywał, że można sobie wyobrazić świat bez początku, a mimo to stwarzany przez Boga nieustannie. Dlatego, że stworzenie to nie jest zapoczątkowanie istnienia, względnie nie tylko zapoczątkowanie, ale podtrzymywanie w istnieniu.

Kiedy w XIX wieku pojawiła się teoria ewolucji, wielu teologów podchwyciło, że ewolucja świata jest dalszym ciągiem stwarzania. Nasz papież, Jan Paweł II, powiedział, że katolikowi wolno uznawać ewolucję, że jest to teoria naukowa. Mity o jej wykluczaniu przez religię są więc nonsensem.

Można by próbować bronić tezy, że prof. Heller ma na myśli tzw. mikroewolucję, zjawisko akceptowane przez kreacjonistów i polegające na dostosowaniu się organizmów do warunków życia, ale zawsze w obrębie rodzaju, a dokładniej baraminu (więcej iPP nr 15 „Meandry sporów o pochodzenie” cz. 7 M. Pajewski). Problem w tym, że sam Profesor nam to uniemożliwia, mówiąc o godzeniu z wiarą w Boga ewolucji w wydaniu prof. Zofii Kielan-Jaworowskiej, czyli o ewolucji przebiegającej od jednego rodzaju do drugiego na drodze wyłącznie przypadkowych zmian.
Na trzeźwe pytanie dziennikarki o pochodzenie „mitów” o niezgodności pomiędzy wiarą w Boga a ewolucją Profesor odpowiada tak:
Na początku XX wieku powstał w Stanach Zjednoczonych ruch tzw. kreacjonistów, którzy interpretowali Biblię dosłownie. Uważali, że teorię ewolucji należy usunąć ze szkół i walczyli o to w bardzo prymitywny sposób. Składali mianowicie wnioski do sądów. Kiedy sąd najwyższy uchylił wyroki sądów stanowych i stwierdził, że kreacjonizm nie jest teorią naukową, zmienili taktykę. Powstała teoria inteligentnego projektu, która zakładała poprawienie ewolucji, a konkretnie usunięcie z niej pojęcia przypadku jako konkurenta Pana Boga. To kolejne nieporozumienie, wręcz teologiczny błąd. Polega on na wyjęciu przypadku spod boskiej władzy. Tymczasem to, co w naszej perspektywie jest przypadkiem, może być przez Boga zamierzone.*

Trudno o większą liczbę niejasności w tak krótkiej wypowiedzi. Być może winna jest dziennikarka, ale zakładam, że profesor wywiad autoryzował. Spróbujmy uściślić czy sprostować zamieszczone w „Rzeczpospolitej” słowa.

Rzeczywiście amerykańscy chrześcijanie w swojej niekoniecznie rozsądnej gorliwości walczyli o to, by w szkołach publicznych nie nauczano teorii ewolucji. Udało im się nawet w jednym ze stanów (Tennessee) wprowadzić stosowny zakaz (tzw. akt Butlera). Na tym jednak ich sukcesy się skończyły. Proces, o którym zapewne wspomina prof. Heller, to tzw. proces Scopesa zwany także „małpim procesem”. Został on jednak sprowokowany nie przez kreacjonistów, ale przez stronę przeciwną. Tak opisał to M. Pajewski na łamach naszej gazety:
Młody nauczyciel w Dayton, w stanie Tennessee, USA, John T. Scopes, został oskarżony o złamanie lokalnego stanowego prawa, zakazującego nauczania o ewolucji człowieka, o pochodzeniu człowieka od niższych zwierząt. Wyjaśniłem, że proces ten był wynikiem spisku środowisk antyreligijnych, że Scopes nie nauczał ewolucjonizmu, nie miał nawet okazji do tego, bo nie był nauczycielem biologii. A przyznał się do pogwałcenia prawa rzekomo w trakcie zastępstwa za chorego nauczyciela biologii, bo zachęcono go do tego, gwarantując pełne bezpieczeństwo (za pogwałcenie prawa groziła jedynie kara grzywny), a w dodatku oferując stypendium pozwalające skończyć studia uniwersyteckie. Dla prowincjonalnego nauczyciela była to wystarczająca zachęta.

ACLU (American Civil Liberties Union, Amerykański Związek Wolności Obywatelskich), który zainicjował ten proces, nagłośnił całą sprawę w środkach masowego przekazu. Na proces przyjechało stu kilkudziesięciu dziennikarzy, delegowanych ze wszystkich ważniejszych czasopism Stanów Zjednoczonych. Był to także pierwszy proces sądowy relacjonowany przez radio. Przez osiem dni procesu pasjonowały się nim miliony mieszkańców kraju, a także czytelnicy za granicą. Dziennikarze sprzyjali obronie, przedstawiali Scopesa jako ofiarę ciemnoty i zabobonów. Była to wielka lekcja ewolucjonizmu dla milionów Amerykanów. A wynik procesu stanowił w rzeczywistości wielką klęskę fundamentalizmu. iPP nr 15 październik 2005

Co ciekawe, niespełna osiemdziesiąt lat później ewolucjoniści, mając już od lat zapewniony monopol w szkolnictwie, rozpoczynają batalię w sądzie:
Pod koniec 2004 roku Rada Szkolna okręgu Dover, Pensylwania, uznała, że uczniów, którzy uczą się teorii ewolucji, należy poinformować, że teoria ta ma luki i że luki te stara się wypełnić inna teoria: teoria inteligentnego projektu. W rezultacie w podręcznikach winna znaleźć się następująca informacja:
Standardy szkolne stanu Pennsylwania wymagają od uczniów poznania Darwinowskiej teorii ewolucji, tak by w końcu zdali oni standardowy test, którego częścią jest wiedza o ewolucjonizmie.

Ponieważ teoria Darwina jest teorią, jest ona stale sprawdzana w miarę odkrywania nowych faktów. Teoria ta nie jest faktem. Istnieją w niej luki niewypełnione żadnymi faktami empirycznymi. Teorię naukową definiuje się jako dobrze sprawdzone wyjaśnienie, unifikujące szeroki zakres obserwacji.

Odmiennym od Darwinowskiego ujęciem jest teoria inteligentnego projektu. Jeśli uczniowie będą zainteresowani szczegółami teorii inteligentnego projektu, mogą sięgnąć do podręcznika „Of Pandas and People”.

Uczniów zachęca się, by z otwartym umysłem podchodzili do każdej teorii. Sprawę pochodzenia życia szkoła pozostawia samym studentom i ich rodzinom. Ponieważ w okręgu szkolnym obowiązują określone standardy, instrukcje dydaktyczne mają na celu przygotowanie uczniów do zdobycia przez nich pozytywnych ocen.

I to wszystko. Cały hałas o rzekomym nauczaniu kreacjonizmu, o wyrzucaniu z programu szkolnego ewolucjonizmu to zasłona dymna. Naprawdę chodziło o te kilka zdań. O wyrażone opinie, że teoria ewolucji ma luki, że istnieje alternatywne ujęcie i że jak ktoś chce, to może sięgnąć po konkretną książkę, by dowiedzieć się o tym ujęciu więcej. Ale jak ktoś tego nie chce robić, to nie musi. Nie było mowy o żadnym nauczaniu ani kreacjonizmu, ani teorii inteligentnego projektu. To teoria ewolucji miała być przedmiotem nauczania. Trzeba było też na końcu zdać test z jej znajomości, ze znajomości teorii ewolucji, nie kreacjonizmu czy teorii inteligentnego projektu. A że mówiono o lukach w teorii ewolucji? Czy to coś złego? Każda teoria ma luki, „każda teoria pływa w morzu anomalii”, mawiał Imre Lakatos, wybitny filozof nauki, uczeń Karla Poppera. W cytowanej wzmiance była zachęta, by uczniowie traktowali wszystkie teorie, a więc teorię ewolucji, ale też i teorię inteligentnego projektu, z otwartym umysłem, bez uprzedzeń, niedogmatycznie – jednym słowem: krytycznie. Najwyraźniej tego już ewolucjonistom było za wiele. Nie po to dzieci naucza się ewolucjonizmu, by traktowały go one jako jedną z wielu teorii, która ma luki i może nawet być nieprawdziwa. (…)

Cytowana wcześniej parozdaniowa informacja na temat luk w teorii ewolucji, o istnieniu teorii inteligentnego projektu, o której można poczytać w książce „Of Pandas and People”, oraz o potrzebie podchodzenia do każdej teorii z otwartym umysłem została uznana przez sędziego za niezgodną z konstytucją amerykańską (dokładniej: z tzw. pierwszą poprawką do konstytucji), ponieważ rodzice i uczniowie mogliby ją rozumieć jako popieranie religii przez państwo. Orzeczenie sędziego Jonesa liczy sobie 139 stron, wypełnione jest informacjami na temat prawnych precedensów i zawiłymi rozumowaniami, ale niesie bardzo wyraźne przesłanie. System prawny Stanów Zjednoczonych nie będzie tolerował ataków na nauczanie ewolucjonizmu, temat religii nie ma miejsca w amerykańskich szkołach, a wierzący w Stwórcę są naiwnymi fanatykami.
W ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat nastąpiło charakterystyczne odwrócenie ról. Na początku lat 20. XX w. wierzący potępiali dogmatycznie teorię ewolucji i odmawiali jej prawa wstępu do szkół. Dzisiaj ewolucjoniści używają tamtego języka wobec kreacjonistów i zwolenników inteligentnego projektu. Wygląda to tak, jakby ślepa wiara w ewolucję sama stała się religią. Z orzeczenia sędziego Johna E. Jonesa III wynika, że wiara w ewolucję jest fundamentem społeczeństwa amerykańskiego. Nie wszyscy jednak ewolucjoniści są do końca zadowoleni z orzeczenia. Wprawdzie sędzia zakazał nawet wzmianki o teorii inteligentnego projektu, ale nie zakazał dyskutowania o niej na lekcjach nauk społecznych. Już pojawiły się głosy, że Bóg i religia powinny być całkowicie zakazane w szkołach.  Przypomina to pomysł Orwella, że jeśli wyeliminuje się z języka słowa opisujące pewne idee, to idee te wkrótce przestaną istnieć. iPP nr 19 „Meandry sporów o pochodzenie” cz. 11 M. Pajewski

Sprawa była opisywana i w polskich mediach, więc zakładam, że prof. Heller zna jej szczegóły. Brak potępienia za prymitywizm metod także dzisiejszych ewolucjonistów nie pasuje mi do wizerunku obiektywnego naukowca. Co więcej, w słowach: „Kiedy sąd najwyższy uchylił wyroki sądów stanowych i stwierdził, że kreacjonizm nie jest teorią naukową, zmienili taktykę. Powstała teoria inteligentnego projektu” profesor lansuje tezę, że teoria inteligentnego projektu jest podstępnym pomysłem kreacjonistów. Oto, co o takim zachowaniu sądzi polski kreacjonista, cytowany wcześniej Mieczysław Pajewski (dodam, że słowa poniższe powstały nie na potrzeby tego artykułu, ale pochodzą z roku 2005):
Mamy więc następującą sytuację: teoria inteligentnego projektu wprawdzie nie głosi, że projektantem jest Bóg, ale „przytłaczająca większość naukowców” – oczywiście ewolucjonistów – uważa, że głosi. Chociaż nie głosi, to jednak głosi. A dlaczego „przytłaczającej większości naukowców” tak zależy, by teoria inteligentnego projektu głosiła to, czego nie głosi? Odpowiedź jest prosta: bo jeśli głosi, to można ją wtedy uznać za fragment religii i skorzystać z zasady oddzielenia państwa i kościoła. Jeśli jest doktryną religijną, to można jej nauczać w kościołach albo prywatnie, ale nie w publicznych szkołach.

Przedstawianie teorii inteligentnego projektu jako odmiany kreacjonizmu jest standardowym zabiegiem ewolucjonistów na całym świecie. iPP nr 19 „Meandry sporów o pochodzenie” cz. 11

Można by jeszcze wykazywać bezsens zdania prof. Hellera: „…to, co w naszej perspektywie jest przypadkiem, może być przez Boga zamierzone”. Przecież wtedy ten przypadek obiektywnie już nie jest przypadkiem, a celowym procesem, ale na koniec chciałbym się skupić na sprawie najważniejszej w kontrowersyjnej wypowiedzi naszego Laureata, na podejściu do Słowa Boga.

Profesor krytykuje dosłowne interpretowanie Biblii – przynajmniej w kwestii genezy. Otóż tu kryje się największe niebezpieczeństwo jego poglądów tak szeroko obecnie popularyzowanych przez media. Jeśli opis stworzenia to tylko symbol czy legenda, to co z pozostałymi prawdami czy faktami przedstawianymi w Biblii? Jeśli pierwsze rozdziały Księgi Rodzaju nie zostały napisane, by je rozumieć dosłownie, to co z początkami Nowego Testamentu, które pokazują rodowód Jezusa, jak najbardziej dosłownie i historycznie traktując Adama?

A Jezus, rozpoczynając działalność, miał lat około trzydziestu, a był jak mniemano, synem Józefa, syna Helego (…) syna Enosza, syna Seta, syna Adama, który był Boży.  Łuk. 3:23-38

Co począć z listami Apostołów, którzy swoje nauczanie opierali na historyczności Adama i Ewy:


Bo najpierw został stworzony Adam, potem Ewa. 1 Tym. 2:13

O nich też prorokował Henoch, siódmy potomek po Adamie, mówiąc: Oto przyszedł Pan z tysiącami swoich świętych, Judy 1:14

Co począć z nauką o pochodzeniu grzechu, jeśli pierwsi Rodzice to nie postacie historyczne, ale jakieś symbole czy przenośnia?


I nie Adam został zwiedziony, lecz kobieta, gdy została zwiedziona, popadła w grzech; 1 Tym. 2:14

Tego typu pytania można jeszcze długo mnożyć. Co intrygujące, w samej Biblii znajdziemy proroctwa dotyczące tego stanu rzeczy – niedosłownego i wybiórczego traktowania Bożego Objawienia:

List ten, umiłowani, jest już drugim listem, który do was piszę, a w nich chcę przez przypominanie utrzymać w czujności prawe umysły wasze, abyście pamiętali na słowa, jakie poprzednio wypowiedzieli święci prorocy, i na przykazanie Pana i Zbawiciela, podane przez apostołów waszych.
Wiedzcie przede wszystkim to, że w dniach ostatecznych przyjdą szydercy z drwinami, którzy będą postępować według swych własnych pożądliwości i mówić: Gdzież jest przyobiecane przyjście jego? (…) Pan nie zwleka z dotrzymaniem obietnicy, chociaż niektórzy uważają, że zwleka, lecz okazuje  cierpliwość względem was, bo nie chce, aby ktokolwiek zginął, lecz chce, aby wszyscy przyszli do upamiętania. A dzień Pański nadejdzie jak złodziej; wtedy niebiosa z trzaskiem przeminą, a żywioły rozpalone stopnieją, ziemia i dzieła ludzkie na niej spłoną.
2 Piotr. 3:1-10

Prof. Heller nie mówi nic o swoich przekonaniach dotyczących powtórnego przyjścia Jezusa. Kwestionuje jedynie dosłowność opisu stworzenia. Jednakże wspierając metodologię niedosłownej interpretacji Biblii, łączy się z wrogami biblijnego chrześcijaństwa, które dosłownie traktuje zarówno opis stworzenia, upadku człowieka, narodzin, śmierci i zmartwychwstania Zbawiciela ludzkości, jak również zapowiedź Jego przyjścia u kresu materialnego świata, jaki znamy z doświadczenia i obserwacji. Profesor przerzuca więc most pomiędzy współczesną nauką a religią, ale religią tą z pewnością nie jest chrześcijaństwo…

* „Prawa fizyki stworzył Bóg”, wywiad Izabeli Redlińskiej, Rzeczpospolita2-4 maja 2008 r.

Poprzedni artykułDokąd prowadzą SENTYMENTY? #Megakosciol
Następny artykułDRUGI IZRAEL CZY „PRL”?