Coraz wyraźniej odsłania się plan zwiedzenia współczesnego chrześcijaństwa w stronę odstępczej, światowej religii. Szczególną rolę w tym planie tradycyjnie odgrywają Jezuici – zakon powołany do walki z reformacją, czego efektem miał być powrót państw protestanckich pod zwierzchność Rzymu. Główny atak w naszych czasach przyszedł jednak z najmniej oczekiwanej strony. To, co początkowo wydawało się nadzieją na odnowę skostniałego protestantyzmu, co przedstawiane było jako „nowe wylanie Ducha Świętego” mające uczynić kościół skutecznym w ewangelizacji, mające przywrócić chrześcijaństwu gorliwość Czasów Apostolskich, stało się otwarciem drzwi dla „wzoru tego świata” oraz dla fałszywej jedności ze stolicą „pijaną krwią świętych Jezusa”.
Pod koniec średniowiecza kościół rzymski osiągnął praktycznie całkowitą dominację nad państwami i sumieniami mieszkańców zachodniego świata. W swojej pysze mógł nie liczyć się z opiniami pobożnych krytyków – miał skuteczne narzędzia do izolowania i uciszania ich przy aprobacie możnych ówczesnego świata. Tragicznym i najszerzej znanym tego przykładem jest los czeskiego księdza Jana Husa, który ufny w dobrą wolę hierarchów rzymskiego kościoła, ich otwartość na prawdę Pisma Świętego oraz zaopatrzony w królewską gwarancję nietykalności udał się do Konstancji na debatę…
Cud nastąpił dopiero sto lat później, gdy zbiegły się jednocześnie przynajmniej trzy niezwykłe czynniki – oddany reformie chrześcijaństwa lotny umysł, powszechny dostęp do nowego narzędzia propagandy (druku) oraz interes władców politycznych w konflikcie z Rzymem. To, że nie zdławiono niemieckiej reformacji, też jest wynikiem cudu – tak to opisuje Piotr Setkowicz:
„Ktoś, kto przyjrzy się początkom reformacji może się zdziwić ilością „zbiegów okoliczności”, dzięki którym nie została ona zduszona w zarodku. Augustianin Marcin Luter przez kilka lat badał, co Pismo Święte mówi o usprawiedliwieniu człowieka przed Bogiem i dzielił się swoimi odkryciami. Zapatrzeni w pieniądz i skłóceni ze sobą katoliccy hierarchowie nie zwracali na to uwagi, nie widzieli w tym żadnego zagrożenia dla siebie i nie przeszkadzali. Potem, gdy problem stał się widoczny, poparcie księcia Fryderyka Mądrego dla kandydatury Karola Habsburga na cesarza Niemiec było zbyt ważne, by wymagać od niego wydania protegowanego w ręce papieskiego legata. Gdy w końcu papież wyklął teologa z Wittenbergii, okazało się, że ma on już wystarczająco wielu zwolenników, by się tym zbytnio nie przejmować. Sojusznikiem Leona X w walce z rodzącą się herezją był Karol V Habsburg. Jednak najpotężniejszemu władcy ówczesnej Europy zawsze coś utrudniało zajęcie się tym problemem. Musiał tłumić powstanie, które wybuchło w Hiszpanii. Prowadził wojnę z Francją. Jego uwagi wymagały też podbój i kolonizacja Ameryki. Luter nie został ujęty i zdobywał zwolenników w niemieckich rodach panujących. Gdy idąc za przykładem Albrechta Hohenzollerna wprowadzali oni luteranizm w swoich księstwach. Karol V Habsburg toczył akurat wojnę z papieżem Klemensem VII. Mogło się wydawać, że sukcesy reformacji nie będą trwałe. Prędzej czy później papież i cesarz musieli się przecież pogodzić. Wtedy jednak pod Wiedeń podeszli Turcy. Udało się ich odeprzeć, ale od tej pory mimo szczerych nieraz chęci państwa katolickie nie mogły użyć całości swych sił przeciwko państwom protestanckim…” iPP nr 106, maj 2013
Tego impetu nie dało się już powstrzymać. Całe księstwa i królestwa wybierały kierunek na wolność. Na widzialne efekty nie trzeba było długo czekać. Protestantyzm był wielkim krokiem ku wolności duchowej, która zrodziła konsekwencje gospodarcze i społeczne. Kulminacją tego procesu było powstanie protestanckiego państwa na Nowym Kontynencie. Stany Zjednoczone Ameryki szybko stały się potęgą duchową, gospodarczą i polityczną. To one dosłownie zalały świat mnóstwem poświęconych głoszeniu ewangelii Jezusa młodych ludzi. Misje protestanckie opanowały cały glob. Tymczasem pomimo wysiłków jezuitów kościół rzymski chylił się ku upadkowi. W drugiej połowie XIX wieku musiał już walczyć o przetrwanie na swojej własnej ziemi – sami Włosi chcieli zakończyć jego dominację polityczną. Papież po klęsce politycznej i wojskowej ogłosił się „więźniem Watykanu” – wyzwolił go z niej dopiero… Benito Mussolini.
Wobec tej sytuacji – ogromnych sukcesów misyjnych ewangelikalnego protestantyzmu i upadku politycznej potęgi Rzymu – potrzebna była nowa strategia. Nie zdziwiłbym się, gdyby ekumenizm wymyślili jezuici. Trudno o bardziej podstępny i skuteczny plan zwiedzenia ludzi kochających Boga i bliźnich. Ekumenizm to spełnienie Bożych, szczytnych celów ziemskimi środkami. Analogią jest tu kuszenie Jezusa przez diabła oferującego mu panowanie nad światem w zamian za oddanie mu pokłonu. Podobnie ekumeniści oferują demonstrację jedności i miłości za cenę kompromisu z Prawdą. Zakwaszone w ten sposób ewangeliczne chrześcijaństwo przestaje się różnić od odstępczej religii rzymskiej. Traci na tym przynajmniej na trzy sposoby – bierze na siebie odium złego świadectwa moralnego Rzymu, zniekształca u odbiorcy swoje unikatowe przesłanie („wszyscy wierzymy w tego samego Jezusa i tę samą ewangelię”) i, co chyba najważniejsze, uśmierca misyjną gorliwość u autentycznych uczniów Chrystusa, kierując ich bardziej ku działalności charytatywnej i pokojowej filozofii humanistycznej (pastor Rick Warren reklamuje tzw. drugą reformację uczynków – „Pierwsza Reformacja dotyczyła poglądów. Ta powinna dotyczyć postępowania”). W sukurs ekumenicznemu zwodzeniu przyszedł również Zły ze swoją ponadnaturalną, inną duchowością.
Początki ruchu zielonoświątkowego (inaczej zwanego ruchem charyzmatycznym) nie wskazywały wyraźnie na dzisiejszą jego postać. Oto u zarania XX wieku (czyli w tym samym czasie, gdy raczkował ruch ekumeniczny) gorliwi protestanci przeżywali coś, co identyfikowali z otrzymaniem Ducha Świętego przez pierwszych chrześcijan w dniu Zielonych Świąt opisanym w drugim rozdziale Dziejów Apostolskich. Miało to ich uzbroić mocą do lepszej służby i świętego życia. W ciągu kilkudziesięciu lat poprzedniego stulecia teologia i praktyka zielonoświątkowa dotknęła wszystkie główne wyznania protestanckie i… zadomowiła się także w kościele rzymskim! Doszło do tego, że dziś możemy w wiadomościach przeczytać, że podczas mszy w Rzymie „ponad 50 tys. katolickich charyzmatyków modliło się na językach za papieża” ChnNews.pl. Sam uczestniczyłem w latach osiemdziesiątych w pielgrzymce charyzmatyków do Częstochowy, gdzie – ku mojemu ogromnemu zaskoczeniu – „uduchowieni” charyzmatycy z krakowskiej „Beczki” w językach adorowali Czarną Madonnę. Nie miałem wątpliwości, że to nie Duch Święty jest ich inspiratorem – On nie mógłby prowadzić człowieka do idolatrii. Podobnie też Duch Chrystusa nie prowadziłby do adoracji podczas mszy, która jest bluźnierczym powtarzaniem ofiary za grzech raz na zawsze złożonej przez Chrystusa na Krzyżu Golgoty.
Jaki owoc wydał ruch charyzmatyczny wśród protestantów? Oprócz wielkich niespełnionych nadziei, zamieszania i podziałów w kościołach w sposób oczywisty przeniósł punkt koncentracji chrześcijan z posłuszeństwa Słowu Bożemu na poleganie na znakach, cudach i rzekomych proroctwach. Warto w tym miejscu przypomnieć, że Rzym skutecznie użył już w XIX wieku tzw. objawień maryjnych do ugruntowania swoich bezpodstawnych nauk. Oto w roku 1854 papież ogłasza dogmat o niepokalanym poczęciu Marii, a już cztery lata później w Lourdes objawia się osoba tytułująca się… „Jestem Niepokalane Poczęcie”! Dziś, kiedy zdecydowana większość ewangelikalnych protestantów to charyzmatycy, diabeł sięga po tę samą broń. Oto „prorok” Kim Clement przypisuje Bogu takie słowa:
„Jest ktoś, kogo wybrałem, kto ukląkł przy krzyżu wiele, wiele razy. Mówię o tym, który bierze swoje imię od św. Franciszka z Asyżu. Duch Pański powiedział, żeby przyszedł i stanął jako przywódca. Ten człowiek nie jest jak ktokolwiek inny – mówi Pan. Został wyznaczony, by połączyć serca osób wiary protestanckiej z tymi katolikami, którzy są wypełnieni Duchem. Uczynię coś wyjątkowego i innego, mówi Pan, ze względu na to, że on zna Moją moc. (…) Wybrałem papieża Franciszka, by był jednym z głosów, które będą przemawiać. (…) 500 lat temu Marcin Luter przybił tezy do drzwi i powiedział: „wierzymy, że jesteśmy zbawieni przez łaskę, która jest darem Boga. Zbawieni dla uczynków, a nie przez uczynki”. Boży Duch mówi, że ten człowiek również to powie.” ChnNews.pl
Chrześcijanin ugruntowany na zasadzie sola Scriptura (tylko Pismo Święte) nie ma trudności z poradzeniem sobie z tego rodzaju zwiedzeniem, ale co zrobią rzesze zielonoświątkowców notorycznie przyzwyczajanych do słuchania w swoich zborach przeróżnych mediów i ich rzekomych objawień? Gdy jeszcze nałożymy na to problem znikomej znajomości historii kościoła w kręgach charyzmatycznych, to brednie o drugim Lutrze o imieniu Franciszek na 500-lecie reformacji przestają być śmieszne…
Czasy ostateczne są opisane w Biblii w wielu miejscach. Odwołam się do jednej zapowiedzi apostoła Pawła:
A ów niegodziwiec przyjdzie za sprawą szatana z wszelką mocą, wśród znaków i rzekomych cudów, i wśród wszelkich podstępnych oszustw wobec tych, którzy mają zginąć, ponieważ nie przyjęli miłości prawdy, która mogła ich zbawić. I dlatego zsyła Bóg na nich ostry obłęd, tak iż wierzą kłamstwu, aby zostali osądzeni wszyscy, którzy nie uwierzyli prawdzie, lecz znaleźli upodobanie w nieprawości. 2 Tes. 2:9-12
Widzimy tu podstępne oszustwa, znaki i rzekome cuda w kontrze do prawdy. Słowo Twoje jest prawdą (Jan. 17:17) – to oczywista oczywistość dla każdego dziecka Bożego. Antychryst całą swoją przebiegłością i mocą będzie odciągał ludzkość od Słowa ku znakom i rzekomym cudom. Dodatkową identyfikacją ofiar jego zwodzenia jest upodobanie w nieprawości. Ciekawą cechą ruchów charyzmatycznych jest bliskość wobec innego prądu w podkulturze – do muzyki pokolenia ’68, czyli buntu przeciw konserwatywnej moralności. Celem tej muzyki jest kierowanie człowieka ku zmysłowości, porywom emocji i łamaniu Bożych zasad moralnych. Kościoły charyzmatyczne są dziś pełne muzyki praktycznie nie do odróżnienia od tej obecnej w upadłej kulturze głównego nurtu. Tak zwani „muzycy chrześcijańscy” bronią się, utrzymując, że słowa ich utworów są jednak różne. Faktem jest jednak, że młodzież zielonoświątkowa przoduje w tolerowaniu czy praktykowaniu niemoralności, szczególnie w dziedzinie seksu. Czy to przypadek?
Miałem ostatnio przykre doświadczenie pokazujące, jak upodobanie do łamania zasad bierze górę nad umiłowaniem prawdy u młodych chrześcijan właśnie za sprawą muzyki. Ojciec to szanowany pastor i przeciwnik ekumenizmu, krytyk protestancko-katolickiego Festiwalu Nadziei, który w czerwcu odbył się w Warszawie. Mimo to jego córka jedzie na FN, usprawiedliwiając się, że owszem, zna argumenty, ale nie może oprzeć się pokusie bycia na żywo na koncercie jakiejś tam chrześcijańskiej kapeli, którą „kocha” od wczesnej młodości.
Dziwnym lub raczej szatańskim trafem te wszystkie anty-Boże czynniki spotykają się w kościołach naszych czasów – ekumenizm, zielonoświątkowe otwarcie na pozabiblijne „objawienia” i powszechna niemoralność, której nośnikiem jest muzyka buntu. Trudno nie zadać pytania, czy żyjemy już w czasach zwodzenia i odstępstwa, które wprowadzi na scenę antychrysta?
A do anioła zboru w Filadelfii napisz: (…) Znam uczynki twoje; oto sprawiłem, że przed tobą otwarte drzwi, których nikt nie może zamknąć; bo choć niewielką masz moc, jednak zachowałeś moje Słowo i nie zaparłeś się mojego imienia. Oto sprawię, że ci z synagogi szatana, którzy podają się za Żydów, a nimi nie są, lecz kłamią, oto sprawię, że będą musieli przyjść i pokłonić się tobie do nóg, i poznają, że Ja ciebie umiłowałem. Ponieważ zachowałeś nakaz mój, by przy mnie wytrwać, przeto i Ja zachowam cię w godzinie próby, jaka przyjdzie na cały świat, by doświadczyć mieszkańców ziemi. Przyjdę rychło… Obj. 3:7-11