Wczoraj na Twitterze Benedykt XVI wyraził swoje życzenie:
„Chciałbym, aby każdy odczuwał radość z tego, że jest chrześcijaninem i że jest kochany przez Boga, który oddał za nas swojego Syna.”
W kontekście decyzji o ustąpieniu papieża należy odczytywać, że to, co przekazuje na koniec swojej służby, ma szczególną wagę – jest kwintesencją jego pragnień. Aby jednak właściwie je odczytać, warto cofnąć się do czasów, gdy jeszcze nie był papieżem i zobaczyć, jaką miał wtedy wizję Kościoła.
Gdy jeszcze byłem katolikiem, zaangażowanym w różne duszpasterstwa akademickie burzliwych lat osiemdziesiątych, już wtedy dyskutowaliśmy o różnicy pomiędzy Karolem Wojtyłą a Józefem Ratzingerem w kwestii wizji Kościoła. Jan Paweł II widział Kościół przez pryzmat tłumów wiwatujących podczas jego licznych pielgrzymek. Wziął przykład z Billego Grahama, który w początku lat pięćdziesiątych ubiegłego wieku stał się „prorokiem Ameryki”, a potem ruszył na podbój całego świata. Organizował ewangelizacyjne krucjaty i mityngi w wielkich miastach gromadzące nieraz po kilkaset tysięcy ludzi. Problemem zarówno Grahama jak i JP2 był słaby duchowy owoc masowych demonstracji wiary. Jak u nas nie pozostało prawie nic z tzw. „pokolenia JP2”, tak w kościołach protestanckich nie było trwałego wzrostu w wyniku masowych krucjat.
Józef Ratzinger miał zdecydowanie przeciwną wizję kościoła. Mówił o małej trzódce, o małej, ale wiernej owczarni. Jego wizja Kościoła bardziej przypominała czasy katakumb niż wieki triumfu i potęgi.
Po decyzji o ustąpieniu przypomniano sobie o jego wcześniejszej wizji Kościoła:
Kościół czeka poważny kryzys, który drastycznie ograniczy liczbę wiernych i jego wpływy. Odrodzony będzie niewielką, ale bardziej uduchowioną wspólnotą. (…) wspólnotę kościelną czeka poważny wstrząs, w wyniku którego Kościół odzyska bardziej duchowy wymiar, nie będzie flirtować z żadną opcją polityczną; będzie ubogi i stanie się Kościołem najbiedniejszych. (…) ludzie uświadomią sobie, że ich egzystencja oznacza “nieopisaną samotność”, a zdając sobie sprawę z utraty z pola widzenia Boga, odczują grozę własnej nędzy. Wtedy – i dopiero wtedy – w małej owczarni wierzących odkryją coś zupełnie nowego: nadzieję dla siebie, odpowiedź, której zawsze szukali”, kard. Ratzinger, 1969 r.
Nie będę wdawał się w spekulacje, co było przyczyną decyzji o ustąpieniu papieża ani o tym, w jakim stopniu zrealizował on swoją wcześniejszą wizję Kościoła. Chcę tylko zauważyć, że jego twitterowe pożegnanie odczytuje jako tęsknotę za Kościołem wiernym Chrystusowi, za Kościołem silnym wiarą jego członków.
Warto w tym momencie zadać sobie pytanie, co jest centralnym punktem wiary chrześcijan (dla porządku zaznaczę, że słowo chrześcijanin nie ma żadnego związku ze słowem chrzest; ta myląca zbieżność występująca w języku polskim nie ma pokrycia w grece Nowego Testamentu; chrześcijanin to „Chrystusowy, należący do Chrystusa”, chrzest w greckim to „baptiso”)?
Nowiną, jaką przyniósł Jezus na ziemię, nie były przykazania, moralne postępowanie czy nowe nauki o funkcjonowaniu ludu Bożego. Całkowite novum chrześcijaństwa zawiera się w tym prostym zdaniu:
Tak bowiem Bóg umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał, aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne. Ewangelia Jana 3:16
Do tej fundamentalnej prawdy odniósł się papież w swoim ostatnim życzeniu. By każdy doświadczył, że „że jest kochany przez Boga, który oddał za nas swojego Syna”.
Jeśli każdy człowiek nie odkryje osobiście sensu poświecenia się dla niego Jezusa, nie zrozumie, dlaczego Jezus dobrowolnie poszedł za niego na śmierć i nie skorzysta z poniższej oferty Jezusa, na nic okażą się religijne rytuały, nabożeństwa czy pobożne deklaracje. Jest tylko jeden sposób, by dostać się do „małej owczarni” Jezusa:
Oto stoję u drzwi i kołaczę: jeśli kto posłyszy mój głos i drzwi otworzy, wejdę do niego i będę z nim wieczerzał, a on ze Mną. Ap 3:20
Magazyn iPP nr 103-104, II-III 2013