Za czasów PRL dość powszechny był następujący schemat: ojciec sekretarz POP (podstawowa komórka PZPR), córka w wieku 8 lat idzie do komunii, ale poza miejscem zamieszkania. Różne wersje tego schematu można by mnożyć. Katolicyzm, zgodnie ze swoją odwieczną taktyką (jeśli nie można czegoś zniszczyć siłą, trzeba to zasymilować), po próbach konfrontacji z ideami Marksa, Engelsa i innych szumowin (to wartościujące określenie nie dotyczy dorobku filozoficznego, a jedynie moralnej oceny ich postępowania), zaczął powoli zapożyczać te schematy i przedstawiać je jako własne. Doszło do tego, że dzisiejsi socjaliści mogą spokojnie powoływać się na tzw. „naukę społeczną kościoła” i słowa poprzedniego papieża mówiącego np. o powszechnym prawie do pracy i godziwego wynagrodzenia!
Oczywiście po drugiej stronie barykady zauważono ten zwrot i zmieniono antykościelną retorykę. Dzisiaj już tylko myślący ludzie nie mogą znieść obrazków w rodzaju: premier – Słońce Podlasia – na klęczniku na Jasnej Górze, żona partyjnego aparatczyka zapewniająca o swym „rozmodleniu” za karierę prezydencką swojego męża, sekretarz Komitetu Centralnego PZPR zapewniający rzekomego namiestnika Chrystusa o swej gorliwości i determinacji w walce o chrześcijaństwo w preambule europejskiej sockonstytucji… Żałosne, jednak przywitane oklaskami, a zaraz potem wyborczymi głosami rzekomo pobożnego ludu, szczytowanie tego sojuszu miało miejsce w papamobile. Wiem, że dla wielu będzie to wołanie na puszczy, ale trzeba to głośno powtarzać: socjalizm w każdej postaci – czerwonej, zielonej, brunatnej, czarnej czy niebieskiej – jest sprzeczny z Biblią, czyli z istotą chrześcijaństwa! Wyznawanie go czy popieranie jest więc grzechem (jeśli robi się to świadomie) lub tylko nieświadomym czynieniem zła (jeśli jest to efektem zwiedzenia i naiwności).
W niniejszym artykule ograniczę się tylko do dwu bardzo chwytliwych, a jednocześnie fundamentalnych tez socjalizmu, by obalić je z pozycji biblijnych.
„Kierowanie się chęcią zysku nie może być głównym motywem naszych działań gospodarczych” – taką papką od lat karmią nas ideolodzy postępu, sami będąc na co dzień zaprzeczeniem tej tezy; osiągają ogromne zyski, łamiąc przy tym i prawo, i moralność… Tymczasem jedynym uzasadnieniem działań gospodarczych jest tylko i wyłącznie zysk, który w ich efekcie otrzymujemy. Biblijna przypowieść o talentach nie pozostawia cienia wątpliwości co do oceny Boga w tej dziedzinie (Mat. 25,14-30). Nie chodzi mi nawet o pochwały dla dwu pierwszych bohaterów tej historii za zyski, jakie przynieśli właścicielowi kapitału. Najbardziej uderzające jest przesłanie skierowane do trzeciego sługi, który ze strachu przed ryzykiem biernie czekał, co przyniesie przyszłość. „Sługo zły i leniwy” – według oceny samego Boga działania gospodarcze nieprzynoszące zysku wynikają ze złej woli bądź gnuśności człowieka. Ze swojej strony dodałbym jeszcze głupotę, choć w tym wypadku ona nie występuje – leń dobrze wiedział, jakie są zasady gry: „Wiedziałeś, że żnę, gdzie nie siałem…”. Wiedział, że obowiązuje zasada maksymalnego możliwego zysku, a jednak postanowił ją zlekceważyć. Kara była straszna…
Socjalizm jest od tego o tyle gorszy, o ile gorsza jest tragedia całego społeczeństwa od zawinionej tragedii jednostki! Socjalistyczne mrzonki wprowadzane w życie na organizmach państwowych zawsze kończą się bankructwem (Argentyna), wojną (hitlerowskie Niemcy były na skraju bankructwa w 1939 r., podobnie jak UE w 2003 r.) lub jednym i drugim jednocześnie (dawna Jugosławia).
Bożą normą jest więc prowadzenie działań gospodarczych z nastawieniem na maksymalny zysk inwestora – oczywiście przy poszanowaniu moralności (bez tego uzupełnienia napady na banki byłyby ideałem).
Dotykamy tutaj roli państwa, które zostało powołane przez Boga przede wszystkim do dbania o poszanowanie norm moralnych skodyfikowanych w prawie (Rzym. 13,1-7). Jeśli nie wywiązuje się ono dobrze z tej funkcji (tzn. stanowi prawo niejasne, skomplikowane, odstające od zasad moralnych i do tego jest nieskuteczne i skorumpowane), zwykły człowiek, będąc uczciwym, nie ma możliwości osiągnięcia sukcesu gospodarczego. Zawsze przegra konkurencję z nieuczciwymi podmiotami (łapówki, zastraszania, haracze, dostęp do informacji itp.) lub zostanie zniszczony przez państwowych urzędników.
Gdy nie ma umiejętnego kierownictwa, naród upada. (Przyp.11,14a; patrz także 11,10; 28,28)
Oczywiście sytuacją wręcz wymarzoną byłby taki stan świadomości społeczeństwa, w którym uczciwość byłaby nie tylko wymuszana strachem przed karą państwową, ale i wewnętrznym imperatywem. Dlatego właśnie kraje protestanckie, gdzie prawo opierało się na Bożych wartościach moralnych i większość społeczeństwa uznawała je z osobistego wyboru (nowonarodzeni chrześcijanie) bądź z wychowania w rodzinie, osiągnęły niebywały postęp w dobrobycie. Najlepszym tego przykładem są oczywiście Stany Zjednoczone Ameryki Północnej. Niestety, od przeszło 100 lat różne Clintony skutecznie zdemontowały ten organizm…
Podsumowując pierwszy mit socjalizmu o zysku, przypomnę, że sam Bóg pochwala jako główny motyw działań gospodarczych dążenie do maksymalnego zysku (choć daje też wskazówki, jak go spożytkować). Co Bóg uczynił czymś naturalnym, niech człowiek nie waży się poprawiać! Odejście od tak pojętego interesu działań gospodarczych nieuchronnie prowadzi do ruiny zarówno jednostki, jak i całego państwa.
Przejdźmy teraz do drugiej socbajki – tym bardziej niebezpiecznej, im bardziej jesteśmy wrażliwi i kierujemy się porywami serca, a nie rozumem. To właśnie miał na myśli Winston Churchill, gdy powiedział: „Każdy porządny człowiek w młodości był socjalistą”. Dla porządku dodam, że i ja zaliczam się do tej grupy.
Bajka ta zaczyna się zwykle od słów: „Przecież są biedni i pokrzywdzeni przez los ludzie, którzy sami nie dadzą sobie rady. Państwo musi im pomóc…”. A więc państwo zaczęło pomagać najpierw stosunkowo nielicznym, później już także tylko trochę biednym, a teraz już prawie wszystkim (zasiłki, darmowa szkoła, darmowa służba zdrowia, dofinansowywany teatr, filharmonia – miejsca by nie starczyło na pełną listę). Jednakże nie dzieje się to bez skutków ubocznych. By dać, państwo musi najpierw wziąć. I bierze. Bierze coraz więcej – trochę ukradnie, trochę zmarnuje, a to, co zostanie, odda niekoniecznie najbardziej potrzebującym. Podatki rosną, a Bóg mówi: kto ściąga wiele podatków, niszczy go[kraj] (Przyp. 29,4).
Chyba dziś już nikt nie ma w Polsce wątpliwości, że nasz kraj został brutalnie zniszczony, warto więc rozważyć tę Bożą diagnozę… Od maja czeka nas jeszcze większe skubanie, tym razem dodatkowo na biurokratów w Brukseli. Statystyki pokazują, że wraz z rozrostem socjalizmu wzrasta bezrobocie i zwiększa się procent ludzi żyjących w ubóstwie. Tak więc rzekome lekarstwo okazuje się trucizną w ładnym opakowaniu.
Nie tylko jednak na polu ekonomii tkwi tutaj konflikt z prawdami Biblii.
W poprzednich systemach społecznych datki na ubogich były kwestią dobrowolnego wyboru człowieka, niejako miarą jego szlachetności. Całkowicie zgodne jest to z biblijnym, szanującym wolność człowieka chrześcijaństwem (II Kor. 9,7-9).W socjalizmie zmusza się ludzi do dawania państwu, a za szlachetnych próbują uchodzić ci, którzy to później dzielą. Jest to podwójnie niesprawiedliwe i dlatego żadną miarą nie przystaje do nauk Jezusa…
Próba lepszego od właściciela rozporządzania jego własnością (i to właśnie z motywacji „wrażliwości społecznej”) ciekawie przedstawiona jest w Ewangelii Jana rozdz. 12. Siostra Łazarza, Maria, wzięła dużą ilość bardzo drogiego kosmetyku i „zmarnowała” go na nogach Jezusa. Jednakże patron (a dokładnie mój kandydat na niego) współczesnych socjalistów zachował ideową czujność i pięknie przemówił: Czemu nie sprzedano tej wonnej maści za trzysta denarów [równowartość rocznego wynagrodzenia parobka] i nie rozdano ubogim? Jan. 12,5). Po jego imię i pogłębioną analizę kierujących nim „wzniosłych” motywów odsyłam do Źródła… W odpowiedzi temu szlachetnemu „działaczowi” Jezus zadaje kłam socjalistycznej utopii. Proroctwo: Albowiem ubogich zawsze u siebie mieć będziecie nie pozostawia cienia złudzeń.
Socjaliści stawiają sobie za pozorny cel walkę z biedą i niesprawiedliwością. W rzeczywistości dynamicznie je rozmnażają, powiększając tym samym swój elektorat…
Co więc robić z biedą i biednymi? Jeśli chodzi o państwo, to najbardziej chrześcijańska odpowiedź brzmi „NIC”. Jeśli państwo zajmie się tym, co tylko ono może robić: pilnowaniem porządku i przestrzegania prawa jasno odróżniającego zło od dobra – będzie to z największym pożytkiem dla wszystkich, także dla ubogich. Zgoda, nie zlikwiduje to całkowicie problemu biedy, ale będzie ograniczało ją do absolutnego, możliwego w danej sytuacji minimum. Oto dlaczego: uczciwi ludzie będą mieli większą możliwość utrzymywania się ze swojej pracy, a nie z zasiłków (burzliwy – tym razem bez żartów – rozwój gospodarczy dzięki niskim podatkom), będzie więcej uczciwych (bo nie dzięki koncesjom i łapówkom) bogatych, którzy będą pomagać prawdziwie potrzebującym (motywy mogą być różne – sumienie, kaprys, autoreklama itp. – nieistotne). Nie będzie też marnotrawstwa – lepiej pilnuje się swego niż państwowego. Najważniejszy jednak skutek świadomości, że człowiek zdany jest na swoją aktywność, a nie pomoc innych, opisuje Bóg w Księdze Przysłów 22,16: Kto uciska ubogiego, dopomaga mu do wzbogacenia; kto daje bogatemu, doprowadza go do zubożenia. Czy trzeba jeszcze mocniejszego argumentu przeciw socjalizmowi?
A jednak jest argument jeszcze poważniejszy. Socjalizm niszczy prawdziwe więzi rodzinne, zagrażając istnieniu naszej cywilizacji. Oto jak widzi to apostoł Paweł, mówiąc o pomocy zewnętrznej (tu akurat kościelnej) wdowom: Jeśli zaś która wdowa ma dzieci lub wnuki, to niech się one najpierw nauczą żyć zbożnie z własnym domem i oddawać rodzicom, co im się należy; to bowiem podoba się Bogu. (I Tym. 5,4; patrz także Mat. 15,3-6.) Jeśli wdowa dostanie zasiłek czy rentę, to jej dzieci lub wnuki nie mają okazji i motywacji, by okazywać jej podobający się Bogu szacunek. Kobieta, będąc jeszcze młodą matką, nie będzie inwestowała w dzieci i ich wychowanie tak, jak wtedy, gdy będzie wiedziała, że to one są gwarantem jej spokojnej i dostatniej starości. Dalej apostoł mówi o demoralizującym wpływie zasiłków na osoby zdolne do pracy: …uczą się próżniactwa, chodząc od domu do domu, i nie tylko nic nie robią, lecz są także gadatliwe i wścibskie i mówią, czego nie trzeba.
W swoim ostatnim liście apostoł Paweł przedstawił smutną wizję ludzkości czasów ostatecznych: A to wiedz, że w dniach ostatecznych nastaną trudne czasy: Ludzie bowiem będą samolubni, chciwi, chełpliwi, pyszni, bluźnierczy, rodzicom nieposłuszni, niewdzięczni, bezbożni, bez serca, nieprzejednani, przewrotni, niepowściągliwi, okrutni, nie miłujący tego, co dobre, zdradzieccy, zuchwali, nadęci, miłujący więcej rozkosze niż Boga, którzy przybierają pozór pobożności, podczas gdy życie ich jest zaprzeczeniem jej mocy; również tych się wystrzegaj. (II Tym. 3,1-5)
Socjalizm jest jedną z najlepszych (bo podstępnych) szatańskich metod prowadzenia ludzkości w powyższym kierunku. Nikt, kto mieni się chrześcijaninem, nie powinien przykładać do tego ręki.
Kiedyś wołano: „Socjalizm albo śmierć”. Dziś trzeba wołać: „Socjalizm to śmierć!” – a chrześcijanie są przecież apostołami życia, nowego życia.
IPP nr 14, wrzesień 2005 r.