Szczególnie w czasach trudnych rośnie zapotrzebowanie na optymistycznych proroków. Ludzie coraz głośniej jęczą pod jarzmem okoliczności i łapczywie pragną nadziei na lepsze jutro. By przynajmniej na chwilę lepiej się poczuć, wyłączają rozsądek i czekają na sprzedawców złudzeń. Zręczni „iluzjoniści” z ochotą sprzedadzą nam sny, które chcemy śnić – „cóż z tego, że to tylko sen, ale jakże piękny”…

Ten schemat powtarza się od wieków. O umysły i serca swoich rodaków walczyli starożytni prorocy prawdy w osobach Izajasza, Jeremiasza czy Ezechiela, mając przeciwko sobie proroków „optymistów”:

Prorocy prorokują fałszywie, a kapłani nauczają według własnego widzimisię; mój zaś lud kocha się w tym. Lecz co poczniecie, gdy to się skończy? Jer. 5:31

Gdyż od najmłodszego do najstarszego wszyscy oni myślą o wyzysku; zarówno prorok jak i kapłan – wszyscy popełniają oszustwo. I leczą rany swojego ludu powierzchownie, mówiąc: Pokój, pokój! choć nie ma pokoju. Jer. 6:13-14

I rzekłem: Ach! Wszechmocny Panie, oto prorocy mówią im: Nie ujrzycie miecza, a głód was nie dotknie, lecz dam wam trwały pokój na tym miejscu. A Pan rzekł do mnie: Fałszywie prorokują prorocy w moim imieniu; nie posłałem ich ani nie dałem im poleceń, ani nie mówiłem do nich. Kłamliwe widzenia, marne wieszczby i wymysły swojego serca wam prorokują. Jer. 14:13-14

Podobną walkę zapowiedział też nam apostoł Paweł:

Albowiem przyjdzie czas, że zdrowej nauki nie ścierpią, ale według swoich upodobań nazbierają sobie nauczycieli, żądni tego, co ucho łechce, I odwrócą ucho od prawdy, a zwrócą się ku baśniom; 2 Tym. 4:3-4

Współcześni Polacy są łasi na baśnie i ułudy. Na tym opierają się wszystkie kampanie wyborcze – kto lepiej sprzeda piękniejsze marzenia. Tak do władzy doszli Kwaśniewski i Tusk, opowiadając nam o różnych „zielonych wyspach”. Kto mówi smutną prawdę, przegrywa w demokracji pośród naiwnego społeczeństwa. Nic w tym odkrywczego.

Zastanówmy się jednak, czy w obozie patriotów nie mamy do czynienia z podobnymi zjawiskami. Nasz obóz miał już okazję dojść do władzy. Mieliśmy rząd Olszewskiego i mieliśmy sytuację wymarzoną – naszego premiera i prezydenta! I co, wygraliśmy? Zbudowaliśmy wymarzoną IV RP? Nie, ponieśliśmy sromotną porażkę, którą przypieczętowała katastrofa nad Smoleńskiem. Musimy więc postawić sobie pytania o fałszywe założenia, którymi karmiliśmy się w tamtym czasie. Oczywiście nie aspiruję do opisania wszystkich, ale kilka podstawowych, które ciągną się za nami do dziś, warto wspomnieć:

1. Mit upadku komunizmu i przemian w Rosji. W rzeczywistości komunizm tylko przepoczwarzył się w jeszcze groźniejszą postać, a Rosja w okresie kilku tygodni od odstawienia Jelcyna sprawnie wróciła na tory imperializmu.
2. Mit przemian demokratycznych. Prawdziwa demokracja wymaga zaistnienia jednocześnie przynajmniej kilku niespontanicznych zjawisk: konkurencji niezależnych mediów, świadomego społeczeństwa (przynajmniej jego aktywnej części) oraz związanych z narodem elit o wysokim poziomie moralnym. My uzyskaliśmy tylko demokratyczne wybory, których wynik z łatwością można kreować, mając telewizję i aparat liczenia głosów.
3. Mit nieuniknionego zwycięstwa słusznych racji. Prawda sama nie zwycięża, a sprawiedliwość na ziemi nie triumfuje! By to się stało, ludzie prawi (a zawsze są w mniejszości) muszą się bardzo wysilić – intelektualnie (spryt), organizacyjnie, finansowo a często i fizycznie.
4. Mit internacjonalistycznego altruizmu Zachodu – jesteśmy w NATO i UE…
5. Mit Kościoła z narodem. Ulegliśmy iluzji, że jeśli Karol Wojtyła jest papieżem, to nic nam nie może się stać, on z pewnością dopilnuje naszych spraw. Wybrani przez niego polscy hierarchowie nie dopuszczą się z pewnością zdrady narodowej i Targowica nie ma szans się powtórzyć.
6. Mit pokoju. Czas wojen i rozwiązań militarnych się skończył, dominacja tajnych służb nad życiem społecznym to tylko wspomnienie czasów komuny.

Dziś z łatwością dostrzegamy swoją naiwność, ale to już nam niewiele pomoże. Jesteśmy w głębokiej defensywie, nasi wrogowie wzięli wszystko, co chcieli, możemy tylko bezsilnie patrzeć na upadek naszego świata i deptanie naszych wartości. W tych warunkach podsuwane są nam nowe/stare mity, by nas dalej mamić i odciągać nas od potencjalnej, choć coraz węższej, drogi ratunku. Nie wszyscy, którzy są ich sprzedawcami, mają złą wolę – często są takimi samymi naiwniakami, jak reszta społeczeństwa, tylko trochę bardziej popularnymi. Musimy się jednak nauczyć okiełznywać nasze tęsknoty i patrzeć chłodno na rzeczywistość – inaczej wróg, znając nasze ukryte pragnienia, znowu sprzeda nam bezwartościowe sny o potędze.

1. Każdy, kto dziś mówi, że następne wybory to już na pewno wygramy, tylko musimy się trochę bardziej wysilić, jest durniem lub oszustem. W obecnych realiach wewnętrznych i geopolitycznych nie ma na to najmniejszych szans. Oni mogą co najwyżej zmienić stroje i dekoracje na scenie, ale reżyser będzie ten sam. Nawet gdy Platformę Obywatelską zamienimy na Oburzonych, a Tuska na Schetynę czy Gowina, dla Polski NIC SIĘ NIE ZMIENI.
2. Mit nieuchronnego kryzysu, po którym z pewnością przejmiemy władzę. Przed stanem wojennym był poważny kryzys, a jednak Jaruzelski utrzymał się przy władzy jeszcze ładnych parę lat, a na koniec został prezydentem „Wolnej Polski” dzięki takim prawicowym weteranom, jak np. Marek Jurek. Władza ma wiele sposobów, by trwać mimo kryzysu. Nawet masowe protesty społeczne może łatwo wykorzystywać dla swoich celów (patrz grudzień ’70 w Trójmieście).
3. Wygramy, jeśli się tylko lepiej zorganizujemy i nauczymy techniki gry o władzę. Problem w tym, że materiał ludzki, którym dysponuje nasz obóz, jest lichy i zdegenerowany. Jeśli przykładowo prezesem spółki skarbu państwa zostanie ktoś z nadania PO czy PiS, to w ogromnej mierze przypadków złodziejstwo i prywata pozostaną bez zmian. Jeśli ludzie dotychczas czuwający nad bezpieczeństwem Lecha Kaczyńskiego i rozpracowujący strategię wroga dali się tak oszukać przed Smoleńskiem, to dlaczegóż nie miano by ich jeszcze raz ograć? Tego typu pytania można by mnożyć. Zasadniczym jednak zagadnieniem jest program naprawczy.

Przebudowa od podstaw

By uzdrowić Polskę, trzeba sięgnąć do przyczyny jej nieszczęść. Podstawowa prawda w tej materii brzmi: jesteśmy nią my sami! Polacy uciekają jak najdalej od pokornego jej uznania. Wolimy winić Ruskich, Żydów czy Niemców, wolimy ronić łzy nad dziejową koniecznością czy położeniem geopolitycznym. Niektórzy w swej fantasmagorii idą jeszcze dalej i … nasze nieszczęścia uznają za sukces! Za dowód szczególnego wybrania i umiłowania przez Boga!! Bóg jednak karci i wychowuje zarówno jednostki, jak i narody, a razy, które nam wymierza, są nakierowane ku naszej poprawie. Gdy jej nie ma, jest … więcej razów.

Ciekawa przemiana nastąpiła u profesora Andrzeja Zybertowicza. Dotychczas był on gorącym propagatorem teorii o nauczeniu Polaków technik samoorganizacji i zdobycia władzy. Ostatnio jednak coraz mocniej akcentuje czynnik metafizyczny. Piękną i mądrą diagnozę naszej sytuacji Profesor przedstawił w świątecznym „…Sieci” (Widok na Warszawę z dwudziestego piętra, nr 12 (16) 2013). Opisując chroniczną i wszechobecną brzydotę naszej rzeczywistości, wiąże ją z brakiem silnego gospodarza, a ten wiąże z naszym stanem:

„Bezsilny gospodarz nie bierze się znikąd. Bierze się z nas. Ze zdegradowanej wspólnoty politycznej z resztkami państwowego etosu. Z państwa bez mózgu”.

Szukając rozwiązania, najpierw tradycyjnie sięga do socjologii:

„Zanim obóz patriotyczny potrafi wyłonić gospodarza, musi uformować się jako sprawna grupa interesów.”

Ale szybko przechodzi do innego wymiaru:

„Są dźwignie materialne i niematerialne. Odbudowa szacunku do samych siebie to dźwignia psychiczna. Wymaga wzbudzenia swojej energii duchowej. Nikt nie zrobi tego za nas. Może szansę daje właśnie Franciszek…”.

To wielka cnota u naukowca, że potrafi dostrzec bogactwo otaczającego świata i nie daje się zamknąć w materialistycznym dogmacie współczesnej nauki. Niezwykłe jest też to, że prof. Zybertowicz uznaje prymat ducha nad materią i wskazuje, że przyczyny naszych nieszczęść tylko pośrednio mają swe źródło w świecie zjawisk, a ich praprzyczyną jest słabość duchowa Polaków. Napisanie otwartym tekstem, że powodem nieszczęść narodu uważającego się za katolicki jest jego słabość duchowa, przejdzie przez niewiele piór Rzeczypospolitej – Panie Profesorze, chylę czoła! Zawsze ceniłem Pan za niezależność i odwagę sądów.

Mamy więc winnych naszego opłakanego stanu – to my sami. Tym, co w nas najsłabsze, jest wymiar duchowy, z którego wyrastają wszystkie inne wymiary naszej osobowości, a następnie porządku wspólnotowego. Pytanie zasadnicze dla przyszłości narodu brzmi więc: jak mamy uzdrowić naszego ducha?

Prof. Zybertowicz podaje tu jednak dwie rozbieżne recepty. Najpierw pisze, że mamy „wzbudzić swoją duchową energię”, by zaraz skierować nas do źródła zewnętrznego – nowego papieża. Musimy tu być bardzo precyzyjni – jeśli nasza choroba ma różne przyczyny, to i różne kuracje mogą ją uleczyć. Jeśli „energia duchowa” już w nas jest, to wystarczy ją tylko rozbudzić, uświadomić, wykorzystać. Jeśli jednak jej w nas nie ma, to zaklinanie rzeczywistości nic tu nie pomoże. Po chwilach emocjonalnych uniesień dalej będziemy duchowo „puści”.

Na ten drugi stan rzeczy wskazuje doświadczenie ostatnich kilkudziesięciu lat. Mieliśmy charyzmatycznego papieża Polaka, który bardzo często przyjeżdżał do Ojczyzny i przemawiał do nas przy różnych okazjach zarówno w jaruzelskiej niewoli, jak i wałęso-kwaśniewskiej wolności. Wiele też mówiło się o nowym pokoleniu Polaków – pokoleniu JP2. Dziś jednak ze wstydem przemilcza się ten miraż. Potem nastał papież intelektualnej i duchowej głębi, którym prof. Zybertowicz tak często się zachwycał. Społeczeństwo polskie upadało niezmiennie dalej. Krzyż z puszek po piwie „Lech” to symbol tego upadku.

Nie wiem, co takiego ma zaprezentować Polakom papież Franciszek, że nagle obudzą w sobie tę „duchową energię”, jeśli nie poradzili z tym sobie JP2 i B16. Może więc rozsądniej jest przyjąć, że Polacy w swej masie nie mają w sobie energii duchowej i stąd te zewnętrzne owoce w postaci degradacji na poziomie indywidualnym i zbiorowym? Jeśli jej nie mają, na nic też zdają się piękne wezwania duchownych nawet z najwyższego, watykańskiego szczebla. Jak to mawiali przodkowie – z pustego i Salomon nie naleje.

Jeśli mam rację, to Polakom wiele nie pomogą socjologiczne projekty naprawcze, nie pomoże nowy ani stary papież. Polakom może pomóc tylko nowa ewangelizacja. Musimy ze wstydem uznać, że jesteśmy narodem pogańskim, a do uzyskania duchowej energii potrzebujemy zewnętrznego Źródła – ale nie w postaci Franciszka, a JEZUSA!

***

To brak woli u niewolników! Żeby wyciągnąć wnioski, trzeba mieć wolę, stanąć w prawdzie, a to jest niewygodne, niebezpieczne, wymaga działania. Lepsze jest udawania, że się niczego nie rozumie. Samooszukiwanie się. Bezpieczne i przyjemne. Dlatego tak postąpi większość, a tych, którzy będą mówili prawdę, opluje jako rozbijaczy, agentów, oszołomów itp. Józef Darski, naszeblogi.pl

Jak może istnieć naród, który nie chce dojść prawdy o tak straszliwej śmierci swoich przywódców? Musiałbym przestać rozumieć, co to jest polskość, a polskość to wielka rzecz, jestem przekonany. Antoni Macierewicz, wpolityce.pl

Paweł Chojecki

Magazyn iPP 6.04.2013

Poprzedni artykułSAMARYTANIE – DROGA DO PRAWDY O JEZUSIE (Jan. 4:4-42)
Następny artykułSTRACH